Dajcie wy mi wszyscy spokój! Pielgrzymki i wędrówki ludów się zaczęły, żeby mnie pocieszyć. Prawie wszyscy znajomi się odezwali, a powiem nieskromnie, że mam ich całkiem sporo. Mam już tego dość, bo od tego więzadła mi się nie wyleczą, a jest mi coraz bardziej przykro. W kij przykro. Ogólnie to już mam ochotę kląć po wiedźminowemu, ale jako kobiecie to mi nie wypada i nie mogę. To niesprawiedliwe... Nie wyj idiotko, nie masz czemu. To znaczy w zasadzie to masz, ale nie ma w tej chwili żadnego silnego męskiego ramienia obok ciebie, żebyś się mogła na nim wypłakać. Emila gdzieś wyniosło, pewnie do
Ale to już wcale nie musi być Joensson, mógłby być i Maciek, albo Karl, ale on u siebie w kontynentalu skacze, czy choćby i Tepes. Wszystko jedno, bylebym tylko pocieszyciela miała. Bez skojarzeń.
Znowu kogoś niesie. Jak tylko usłyszę jedno 'nic się nie stało', to pobiję, ostrzegam.
Ale nie, to chyba Jenni, bo słychać było tylko trzaśnięcie drzwiami, bez żadnych formułek grzecznościowych ani pytań.
Pomyliłam się.
Do mojego pokoju bez słowa weszła Anna i tak po prostu siadła sobie na podłodze - nie zdążyłam zrobić jej miejsca, by usiadła na łóżku.
- C-co się stało? - zapytałam niepewnie, obawiając się reakcji Anny.
- Nic - pisnęła jakoś nienaturalnie i już widziałam, jak drży jej broda. Czy sobie razem popłaczemy.
Choć i tak jest ostatnią osobą, której się spodziewałam.
- Tak? - zapytałam podejrzliwie, a ona popatrzyła na mnie wzrokiem zranionej sarny. I chyba się domyśliła, bo przeniosła się z podłogi na miejsce obok mnie.
- Pokłóciłam się z Emilem - chlipnęła - On mnie denerwuje! - zakwiliła i rozpłakała się zupełnie.
I żeby było weselej, to przytuliła się do mnie.
Co to za upadek obyczajów?
- Nie przejmuj się, mnie też denerwuje. Czasami... ona tak ma - powiedziałam z trudem, bo nie wiedziałam, co mam dalej robić. Nikt mnie nie uczył, jak pocieszać dziewczynę mojego... przyjaciela, nazwijmy to ładnie.
Gładziłam ją jedną, zdrową ręką - łokieć wciąż boli - wyprostowana, jakbym kij połknęła.
Cała ta sytuacja była dziwna, żeby nie powiedzieć, że śmieszna. Choć Annie na pewno nie było do śmiechu. Mnie zresztą też nie.
- Tak myślisz? - zapytała cichutko i - choć przez moment wydawało mi się to niemożliwe - ale pierwszy raz poczułam do niej coś na kształt sympatii.
- Chyba tak... - wyszeptałam niepewnie. Przecież - jakoś - musiałam ją pocieszyć.
Kolejne trzaśnięcie drzwiami wywołało u mnie nieprzyjemny dreszcz.
- Malin?! - Jenni jak zwykle sprawdzała, czy jestem w pokoju. Gdzież indziej mogłabym być z usztywnioną nogą?
Po chwili przyszła i... stanęła jak wryta. No, nie dziwię się jej wcale, gdybym była na jej miejscu, zachowałabym się podobnie.
- Przyprowadziłam gościa - oznajmiła, zupełnie ignorując Annę.
Ciekawe, kogo.
Jenni, litości.
Przyprowadziła pana Obraziłem-Się-Na-Cały-Świat-Bo-Przegrałem-Złoto-Z-Polakiem Koena Verweija. Naprawdę, tylko jego mi tu brakowało do tego całego cyrku.
Popatrzyłam na niego dziwnie. Chyba to zauważył.
- Też się cieszę, że cię widzę - mruknął, spoglądając na mnie.
I ja mam nie zwariować?
__________________________________________________
Ahoj! Wróciłam tu, cudem. Już niedługo miną dwa lata od Igrzysk w Soczi... Miło tam wrócić, przynajmniej mi.
Trzymajcie się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz