czwartek, 23 kwietnia 2015

'Like a girl wants her chocolate, yeah, I know that I'll miss you'

15 lutego 2014 roku, VIII dzień XXII Zimowych Igrzysk Olimpijskich
    Nie mam zupełnie siły pisać, ale żeby tej 5-dniowej tradycji stało się zadość, to musiałam coś nabazgrać. Ale po kolei:
Jesteśmy wielkie. Jesteśmy najlepsze. Jesteśmy mistrzyniami. Olimpijskimi. My, Szwedki. Narciarki biegowe zdobyły złoto olimpijskie! Za z tą dyscypliną niewiele mam wspólnego, ale przeżywałam to chyba tak bardzo, jak te biegnące dziewczyny. Charlotte i jej finisz - no genialne to było po prostu! Anna coś wolniej pobiegła, ale nie mówię tego złośliwie. Ważne, że wygrałyśmy.
Wolę nie wiedzieć, czemuż to Anna miała 25 sekund straty do tej prowadzącej sztafety na trzeciej zmianie. Inaczej zrobię bardzo wredna i złośliwa. Ale mam podejrzenia i tak wiem swoje.
Dwa polskie złota to bardzo miły akcent na wieczór, mieli szczęście nieprawdopodobne i cieszę się z tych ich zwycięstw. A ten Piękny Holenderski Panczenista, czyli Koen, przegrał ze Zbigniewem o 0.003 sekundy. Cztery centymetry. Hmm, nie wyglądał na szczęśliwego, trzeba przyznać. Ale gdyby złoto olimpijskie miałaby zdobyć albo Dominique albo Tina różnicą części tysięcznych sekundy, to nie byłoby zbyt fajnie tej srebrnej medalistce.Może rzeczywiście lepiej, że obie dziewczyny zdobyły po złotym medalu.
I tym oto sposobem łagodnie przeszłam do 'mojej' dyscypliny. Poranny zjazd poszedł mi całkiem nieźle, byłam 12., a po slalomie.. może zacznę od początku.
 Trasa bardzo trudna i wymagająca, a ja na lekach przeciwbólowych byłam, co mnie jeszcze bardziej osłabiło. Ale nic to, pierwszą część trasy pokonałam nad wyraz szybko i łatwo, ale przy końcowych bramkach, może szóstej, piątej od końca, trafiłam na głęboką nierówność i podrzuciło mi kolano... nadwyrężone. Zabolało tak bardzo, że przez chwilę zrobiło mi się słabo. Zostało mi kika mterów do mety i musiałam dojechać. No i się udało, niemalże jak Robert Kranjec. Po przekroczeniu mety byłam 5., ale i tak skończyłam na 6. miejscu, w co dalej nie wierzę, że udało mi się osiągnąć taki wynik pomimo bólu.
Za metą padłam zupełnie jak Emil i długo leżałam, bo nie byłam w stanie się podnieść. Miałam ochotę płakać, nie - wyć, ale sobie pomyślałam, że nie będę publiki straszyć.
Tak, ja wtedy jeszcze myślałam, nawet całkiem logicznie, co mnie bardzo zdziwiło. Myśleć przestałam, jak dostałam leki przeciwbólowe.
Naderwane więzadła krzyżowe. Czyli, tłumacząc sobie, koniec ZIO w Soczi dla mnie. Bez medalu, z szóstym miejscem.
    Przegranych tych Igrzysk jest wielu. Wielu miało święcić największe triumfy, a przegrywali. O setne, tysięczne, dziesiąte części sekundy. Lub bardziej, byli o kilka miejsc za nisko. Ja tu wcale nie byłam jako uzupełnienie kadry. Ja miałam formę, ostatnio miejsca w pierwszej '10' PŚ, jakieś niewielkie, ale jednak, szanse na medal. Wyjadę z kontuzją, ale.... i z ważną lekcją (pokory?). Jeszcze czegoś muszę się nauczyć, coś poprawić, więcej trenować. Nareszcie zobaczyłam kawałeczek Rosji. Ciągnęło mnie tam odkąd zaczęłam jakkolwiek ogarniać mapę Europy, nie wiem, dlaczego. Spotkałam wiele fantastycznych osób, pozjeżdżałam z trudnych tras. I nie mogę powiedzieć, że wyjadę zupełnie z niczym, bo tak nie jest. Na tych - już drugich moich - igrzyskach zdobyłam trochę tego doświadczenia.
Jak miałam 17 lat, nie było mowy o miejscu w drugiej '10'. Teraz było całkiem blisko medalu, ale... jeszcze trochę. Troszeczkę.
W końcu 6. miejsce wcale nie jest takie złe, prawda?
______________________________________________________
Jestem, przepraszam za tą przerwę. A, i zapraszam jeszcze tu, może coś z tego będzie.
Trzymajcie się.

5 komentarzy:

  1. Nareszcie przeczytałam całe :D teraz będę już regularnie tu wpadać, więc możesz mailowo lub twitterowo dawać mi znać o nowych notkach.
    Powiem Ci, że podoba mi się. Piszesz inaczej niż wszyscy, już sama taka pamiętnikowa koncepcja jest ciekawa, bo zazwyczaj narrator jest trzecioosobowy, w porywach do pierwszej osoby ale rzadko się widzi taką koncepcję pamiętnika (chyba, że mało opowiadań czytam) - ale nieważne, ważne że to mi się podoba. Masz lekkość pisania, umiesz dobierać słowa, jakbym to ja w swoim stylu rzekła "to opowiadanie nie jest jak odgrzewane na drugiego dnia ziemniaki tylko jak świeżutkie fryteczki". Haha...
    Co do wątku, nie umiem za mocno wkręcić się w zimę, kiedy jest wiosna. To nie znaczy, że wątek jest zły lub nieciekawy. Tak po prostu mam. Po prostu zimą czytałoby mi się lepiej. Nie mów nigdy, że jest beznadziejne... Wiele osób mogłoby pozazdrościć Ci stylu pisania i pomysłów. Będę regularnie odwiedzać ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, że Ci tu spamuję, ale no... tylko taka mała informacja ;)
    http://asik-my-own.blogspot.com/2015/05/potwierdzone-info.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach... wiesz, jak ja się cieszę, że to piszesz, no nie?
    Malin nasza to ma bardzo silne poczucie, że musi wygrywać. A przecież jeszcze ma czas. I to dużo. Z tym, że teraz się wszystko pokomplikowało konkretnie, bo kontuzja jest poważna.
    Fajnie pokazujesz, jak się wszystkie te dyscypliny mieszają w wiosce olimpijskiej. Swoją drogą podejrzewam, że faktycznie mniej więcej tak to wygląda.
    Biedna jest Malin z tym swoim uwielbieniem dla Joenssona, bo podejrzewam, że on z Anną to jest naprawdę szczęśliwy. Btw jak na mój gust to oni do siebie pasują.
    Ale wokół Malin kręci się tylu facetów, że może jakoś się w końcu ogarnie z tematem, choć zdaję sobie przecież sprawę, jak ciężko się wyswobodzić z nastoletnich zauroczeń do znanych starszych facetów ;)
    buziak :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, serdecznie zapraszam na nowy, spontaniczny projekt:
    http://miloscto-nie-pluszowymis.blogspot.com/
    Będzie to krótka historia o piłkarzach z mojego ukochanego klubu. :)
    Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, hej - mam tu coś dla Ciebie ;)
    http://little--love--stories.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń