poniedziałek, 6 kwietnia 2015

'Well, I'll admit that I was wrong you said I miss you'

14 lutego 2014 roku, VII dzień XXII Zimowych Igrzysk Olimpijskich
     Oni to chyba litości wobec mnie nie znają. Wczoraj, mimo moich próśb, błagań, płaczu - zupełnie niezamierzonego - i krzyków, zaciągnęli mnie do doktora Winiarskiego. Że niby taki wspaniały lekarz, ortopeda, że Kamila wyleczył po tym jego upadku, mądry, doświadczony i w ogóle. Nie wątpię, ale ja mam - to znaczy my mamy - równie dobrego lekarza sztabowego, który już mnie nie raz leczył i umie postawić na nogi, ale oni się uparli - Emil ich poparł - nie miałam wyboru, Jedna jedyna Anna się nade mną zlitowała i stanęła w mojej obronie. +10 do lubienia jej. Serio.
No i poszłam tam w obstawie Maćka i Kamila, schrypnięta i spłakana, trochę bardziej pokorna i jeszcze bardziej zdenerwowana.
     I nie żebym ja coś miała do tego dr Winiarskiego, ale się trochę - bardzo bałam, że od tych jego rad to będzie ze mną gorzej niż było. Radzić to on sobie może, ale swoim skoczkom, a nie mnie. I od razu zastrzegłam sobie prawo do 'weta' i niewypełnienia rady.Tak na wszelki wypadek.
Było nie oglądać tamtego wywiadu, kretynko. Na zmianę opinii o człowieku, to i z polskiego Szwedka zrozumie.
Poszłam. I po pół godzinie wyszłam. Ot co. Nic nowego nie usłyszałam, poza tym, że kolano muszę oszczędzać, żeby więzadeł nie ponadrywać, Nogi jakieś takie jak z waty miałam, i to nie tylko dlatego, że jeszcze trochę kulałam. Ale mniejsza z tym. Po drodze jeszcze spotkałam kontuzjowanego Michaiła Maksymoczkina. Biedactwo, naprawdę. W formie życiowej, jak do tej pory, na Igrzyskach u siebie, a tu taka wredna kontuzja.Smutne. Nie był skory do rozmowy, ale kulturalnie kilka zdań zamienił, tym bardziej, że umiem mówić po rosyjsku, a potem się rozeszliśmy. I do swojego pokoju wróciłam już bez obstawy, co za ulga.
      Później zadzwoniła Ingrid, ale nie rozmawiałyśmy zbyt długo, bo nie kleiła nam się rozmowa.
Jenni gdzieś wybyła na spotkanie z kimśtam. Podobno z jakimś biathlonistą. Też ma rozrzut w dyscyplinach.... Jak Katiusza. Choć i ja nie lepsza jestem, dwóch przyjaciół narciarzy - biegacz i alpejczyk -  i dwóch skoczków.
      O, Maciuś przyniósł farny i sprej, jak miło. Ciekawe, czy coś z tego ozdabiania wyszło. Od razu zastrzegam, nic mu poprawiać na tym kasku nie będę. Jak sam go chciał malować, to niech do mnie na poprawki nie przychodzi. Ja.. ja tam tylko dziewczynom kaski ozdabiam.
Kiedyś Tina Maze przyszła do mnie - jeszcze nie wiedziała za bardzo, kim ja w ogóle jestem - z prośbą o ozdobienie kasku właśnie. I pomalowałam go najpiękniej, jak umiałam, a jak go jej dałam, to powiedziała, że jej się podoba. Choć do dziś nie wiem, czy nie powiedziała tego, żeby mnie nie urazić.
I ja swój też specjalnie na Igrzyska w Soczi wymalowałam w turkusowy ornament na jasnoszarym tle.
     Znowu ktoś tłucze w drzwi. Ach, to Jenni. Zapomniała klucza. Znowu. I zawodzi jak ten pies do Księżyca, żeby ją wpuścić. Ja, idiotka, wstaję i otwieram. I co? Okazuje się, że nie jest sama, a w towarzystwie... Koena Verweija, tego panczenisty holenderskiego. PANCZENISTY, a nie biathlonisty. Pewnie źle coś usłyszałam, jak mi o tym opowiadała. Nie przywiązałam do tego większej uwagi.
Koen stoi i patrzy na mnie tak długo i tak dziwnie, że nie wiem, gdzie oczy podziać. Nordycki bóg piękności, chociaż to Holender, normalnie. I nie mówię tego złośliwie. Ma taką... inną urodę, niż u do tej pory spotykanych chłopaków. Może się podobać dziewczynom.
Patrzył na mnie tak długo, że chyba zapomniał o całym świecie, a Jenni to niedługo zacznie nogą tupać. Aż pokraśniała z zazdrości.
- To....yyy....no... - jeszcze się jąkać zacznij, idiotko - na co stoicie? Wejdźcie - wyrzuciłam z siebie. Weszli, a ja po kilku minutach niemal z wrzaskiem wyszłam. I chodziłam wte i wewte, nie bardzo wiedząc, co mam zrobić. Do Macieja pójść? Nie, no bo co mu powiem? Że nie mogłam znieść, jak przystojny chłopak bardzo dokładnie mi się przyglądał i uciekłam? Nie. Na tych rozterkach i dylematach minęło mi około 20 minut, aż w końcu postanowiłam wrócić do pokoju, bo jutro supergigant, a muszę walczyć... nawet o medal. Muszę odpocząć, za dużo wrażeń, jak na kilka godzin, zdecydowanie.
____________________________________________________________
Przepraszam za tą przerwę.
Wesołych Świąt!

1 komentarz:

  1. Biedna Malin, żeby tylko więzadeł nie uszkodziła! Jenni, widzę, zajmuje się randkowaniem - jestem ciekawa, czy przyprowadzi biathlonistę, którego ochrzci panczenistą. Albo nie, lepiej nie. Niech zostanie z boskim Koenem-adonisem.
    W ogóle podziwiam Malin za pomalowanie kasku Tinie. Gdyby mnie o to poprosiła, to chyba sparaliżowałby mnie strach i pojawiłaby się myśl "schrzanię to, ja na pewno to schrzanię" i w efekcie chyba nie zrobiłabym wcale :D
    I tak szczerze, to... to nadal liczę na medal Malin, moja olimpijska nadzieja!
    Dziękuję ci za ten rozdział!

    OdpowiedzUsuń