VI dzień XXII Zimowych Igrzysk Olimpijskich, 13 lutego 2014 r.
Dzień cudów. Nie potrafię tego inaczej nazwać, to co dziś wyprawiają niektórzy na Krasnej Polanie przechodzi ludzkie pojęcie. Aż się popłakałam i sama nawet nie wiem, czemu. Ale wiem, że mnie rozpiera duma wyniku Justyny i Charlotte.
Niewielu wierzyło, że jej się uda. Ale udało się, trzynaście lat pracy trzynastego lutego dwa tysiące czternastego roku przyniosły złoty medal. I.. i jestem z niej bardzo dumna, z Charlotte też.
Ja w tym czasie sobie leżę i wyleguję, bo przywitałam się ze śniegiem i trochę się potłukłam. Mam mocno potłuczone kolano i obity łokieć, ale jeszcze nie skręcony. Kiedyś już sobie go skręciłam i wiem, jak to boli.
I nie chcę więcej wiedzieć.
Tylko, że zaczyna mi się nudzić, coraz bardziej. Przeczytałam chyba ze 100 stron książki o Kozakiewiczu, ale rozbolała mnie głowa i musiałam przestać. Na wszelkiego rodzaju słodycze nie mogę patrzeć, mam ich dość po kawałku krówki ciągutki, co mi ją skądś Jenni skombinowała i przemyciła.
Uwaga, robię się marudna! Ale ostrzegałam.
Ktoś puka do drzwi. Wszystko mnie boli i nie mam zamiaru nigdzie iść.
- Otwarte! - krzyknęłam z nadzieją, że to ktoś z zawodników, a nie np. FIS - owcy albo ludzie z MKOl-u. Jenni pewnie znów ma wszystko w poważaniu i nawet nie raczy słuchawek zdjąć z uszu.
- Hej... i jak smakuje rosyjski śnieg? Dobry? - zaśmiał się Maciek. Uff, to tylko on. Co za ulga.
- Śmiej się, śmiej, niewdzięczniku - prychnęłam, udając obrażoną - Ja tu skazana na brak treningu jestem, a ty... - urwałam, bo niefortunnie oparłam się na łokciu, tym obitym, i tak zabolało, że mało nie zobaczyłam gwiazd.
I chyba go przestraszyłam, bo dosłownie jednym skokiem ( bo to ciężko było nazwać krokiem) znalazł się obok mojego łóżka. Ale sąsiedzi się pewnie ucieszyli...
- Aż tak boli? - zapytał troskliwie, kucając obok łóżka. Jako jeden jedyny pamięta, że nie lubię, jak ktoś stoi nade mną, a ja leżę. To znaczy Emil też wie, ale on lubi się ze mną drażnić i przekomarzać. Takie hobby.
- Nie mam w zwyczaju aktorzyć - mruknęłam, ale moja złośliwość wzięła się z bólu właśnie. Jak mnie coś bolało, to zwykle robiłam się nie do zniesienia, a jak ktoś mi odbierał możliwość trenowania to już w ogóle. Bez siekiery nie podchodź.
Maciej uśmiechnął się pokrzepiającą. Fajny chłopak z niego. I Polak w dodatku....
- Czyli nie próbować? - zapytał, a ja potrzebowałam dłuższej chwili, żeby zrozumieć, o co mu chodzi.
- Zdecydowanie nie - powiedziałam i spróbowałam się uśmiechnąć, ale grymas na mojej twarzy pewnie niewiele miał wspólnego z uśmiechem. No cóż, trudno się mówi.
Ogarnęła mnie taka senność, że z trudem nie zasnęłam od razu. Ale i tak się poddałam i w końcu zasnęłam. Z relacji Jenni wynikało, że Maciek sobie poszedł za kilka minut i pożyczył sprej do malowania desek i nart. No ciekawa jestem bardzo, czy go potem odda.
I podobno przez moment przedstawialiśmy najsłodszy widok Igrzysk.
Polemizowałabym. (jak to zwykle ja)
___________________________________________________
Tak więc tak. Kolejna część.
Trzymajcie się. :)
Maciek, Maciek, Maciek! Ukradł mnie swoją troską i tym, że z Malin stworzyli "najsłodszy widok igrzysk"! Taki dobry duszek! Mam nadzieję, że Malin nie jest tak bardzo poturbowana, aby zaprzestać startów! Chyba mogę powiedzieć, że jest moją medalową nadzieją.
OdpowiedzUsuńKrótko, ale jak super!
Hej Kochana, serdecznie zapraszam na nowe opowiadanie:
OdpowiedzUsuńhttp://wspolnie-odmienmy-rzeczywistosc.blogspot.com
W roli głównej:
♥ Stefan Kraft ♥
Buziaki! :*